KWIAT PAPROCI 8
W gospodzie przy promie, “Pod Jesiotrem”, bylo tego wieczoru rojno i gwarnie. Karczma stala tu od wielu lat, i nie miala dobrej reputacji. Mimo szumnej nazwy, malunek przedstawiajacy godlo karczmy bardziej przypominal snietego kielbia, niz szlachetna rybe.
Dzis wewnatrz roilo sie od gosci, którzy ponad Kupalowa zabawe bardziej przedkladali dobry trunek. Zebrala sie tu sama smietanka okolicznych ciemnych typków, nie liczac zwyklych pijaczków.
Honorowe miejsce na srodku karczmy zajmowal stól, przy którym siedzieli znani w okolicy przemytnicy. Rej wsród nich wodzil gruby jak beczka Jacek Balasek, który to chodzil z przemytem do Prus Wschodnich, a nawet na Litwe. Swój kat mieli tez okoliczni zlodzieje. Jednak dzisiaj uwaga bywalców byla skupiona na stole miejscowych klusowników. To tam bylo najglosniej, a to za sprawa Zachara Dubicy, który podniesionym glosem, po raz kolejny juz tego wieczoru, opowiadal swoja przygode.
– …i tak to bylo, mówie wam kumowie! Jak tu siedze – najszczersza prawda to jest!
Zarechotali szyderczo, a Igor Pitula, stary, nadrzeczny klusownik, który od lat mial na pienku z Dubica, splunal zamaszyscie na brudna podloge.
– Pleciesz, Zachar. Siwuchy zes sie wtedy ochlal i tyle.
– Przysiegam Bogu i Najswietszej Panience, mówie com widzial! – Dubica walil sie w piers, az dudnilo.
– Po mojemu, to na wódke chcesz nas naciagnac – zarechotal Pitula.
– Breszesz, suczy synu! – zawyl Dubica i zlapal Igora za koszule.
Kompani z trudem ich rozdzielili i usadzili z powrotem przy stole.
– Sluchaj no, Zachar – Antoni Miazga, wlasciciel gospody, który skupowal czasem od miejscowych klusowników ich zdobycz, rozlal do szklanek reszte przepalanki. – Ja tam ci niczego nie neguje, ale wiesz sam, ze bez dowodu, to nikto ci nie uwierzy.
– Dowodu?! – zapial Dubica rozpinajac portki. – Ot macie i dowód! Stoi mi tak od polednia, odkad tamte rusalki zobaczylem! Ani na chwile nie opadl!
I rad z wywolanego wrazenia wzial sie pod boki, prezentujac zgromadzonym sterczace dumnie pracie.
W gospodzie zapadla grobowa cisza. Wobec takiego dowodu nie mieli juz zadnych argumentów. Wszak wszyscy w okolicy doskonale wiedzieli, ze Dubica juz od lat pozbawiony jest sil meskich i babie swojej dogodzic nijak nie jest w stanie. A najlepiej wiedzieli to ci, którzy do niej chodzili, a których tego wieczoru w karczmie nie brakowalo. Pili teraz w milczeniu, nie wiedzac co powiedziec. Pierwszy przerwal milczenie mlody zlodziej, Józek Tuptala, który, notabene, najczesciej odwiedzal Zacharowa.
– A ja ci cos powiem, Zachar! Skoro ci tak ostro kutas bryknal, to zamiast uciekac, trza bylo tam zostac i wyruchac co tylko sie dalo!
W knajpie zahuczalo od smiechu.
– Wlasnie, Zachar! – Pitula dusil sie ze smiechu. – Bylo tam isc i wygrzmocic te rusalki, a najlepiej sama More! Jakbys jej porzadnie dogodzil, to moze by po ciebie nie przyszla?
– Albo isc na Sowiniec – dodal Miazga. – Pono Kupale dzis tam pala, pierwsza od lat. Mialbys co podupczyc.
– No, Mora Mora, Kupala Kupala – usmiechnal sie Balasek. – Ale Maryske to móglbys wychedozyc, dopóki ci kutas stoi.
Glowy Zachara i innych odwrócily sie jak jedna w kierunku dziewki poslugujacej w karczmie. Ta, niczym sie nie przejmujac, roznosila wciaz kufle i szklanki. Doskonale wiedzieli, ze choc szwankowala lekko na umysle, odkad podczas wojny dorwala ja rota pijanych krasnoarmiejców, to jednak nigdy nie odmawiala swych wdzieków potrzebujacym. Dubica az sie oblizal, zachwycony pomyslem. Podszedl do niej bez namyslu i tracil w ramie. Obejrzala sie na niego, spojrzala na sterczacy czlonek Zachara i kiwnela z usmiechem glowa. Pociagnela go za soba w kierunku wolnego stolu. Podciagnela spódnice i polozyla sie na blacie, zadzierajac wysoko nogi. Dubica ulokowal sie miedzy nimi. Tlum bywalców otoczyl go, wyjac, rechoczac, radzac, dopingujac i pociagajac z kufli i szklanek ile wlezie. Sam Dubica byl w siódmym niebie. Od lat nie trafila mu sie taka gratka. W dodatku tak mloda dziewczyna, ani porównac z jego stara. Alez sobie zaraz uzyje!
I wtedy wlasnie, gdy cieszac sie w najlepsze odzyskana witalnoscia, zamierzal wbic sie we wrota raju, dostal nieoczekiwanie cios w twarz, od którego zakrecilo mu sie we lbie. Gdy tylko przejrzal na oczy, zobaczyl tuz obok swoja babe. I zaraz oberwal po raz kolejny, z d**giej strony.
Zona Zachara, Jagna, trzymala w reku solidny kolek i tlukla niewiernego malzonka, gdzie popadnie, wyzywajac go i klnac jak szewc.
– Ty zalosny skurwysynu! Ja ci dam dziewki po karczmie ruchac, ty kurwi cycu niemyty! Ledwo ci stanal, a ty juz sie wycierasz, miast do dom wrócic jak Bóg przykazal i podzielic sie dobra nowina?!
Zlapala go za brode i powlokla do wyjscia wsród smiechów i gwizdów. Dreptal za nia, ledwie nadazajac, i próbujac podciagnac opadajace spodnie. Trzasnely drzwi. Tlum rozradowanych gosci wracal na swoje miejsca, ryczac ze smiechu. Gdy juz wszyscy usiedli, odezwal sie nieoczekiwanie stary, jednonogi Wardega, co to z niejednego aparatu bimber pil. Nie mówil glosno, ale robil to w sposób wymuszajacy wrecz posluch.
– A ja wam cos teraz powiem. I niech wam to we lby dobrze zapadnie. Jak duchy w bialy dzien sie chedoza, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Najpewniej jakas nowa wojna bedzie…
W karczmie zapadla cisza.
*
Turlali sie w dól zbocza, podskakujac na nierównosciach. Plawecki przywarl do Józefiny, chroniac chociaz czesciowo nagie cialo przed smagajacymi ich galeziami. Problemem bylo tez podloze, pelne patyków, szyszek i innych niespodzianek. Pustólecka ze swojej strony wciaz sie miotala i cala droge na dól darla sie, jak opetana. Gdy w koncu upadli w paprocie, Plaweckiemu wydawalo sie ze stracil sluch w jednym uchu.
Lezeli obok siebie i ciezko oddychali. Józefina rozluznila sie i Plawecki mógl w koncu sie uwolnic. Chociaz przytulil sie do Pustóleckiej, to jednak plecy i posladki mial troche poharatane. Józefina z kolei miala poranione piersi i brzuch. U obojga jednak najbardziej ucierpialy ramiona i nogi. Czuli sie teraz tak, jakby ktos ich wysmagal batem.
– Heeej! – dolecial ich z góry glos Kryski. – Nic wam nie jest?!
– Nie! – odkrzyknal Plawecki. – Wszystko w porzadku!
– W porzadku?! – wrzasnela Józefina. – To niby jest w porzadku?! Ty skretynialy debilu! Co to mialo byc?!
– Co ty chcesz ode mnie?! – wrzasnal Plawecki. – To przeciez twoja wina! Gdybys sie tak nie szarpala…
– Moja?! – zawyla Pustólecka podrywajac sie z ziemi. – Moja?! Ty impotencie niedorobiony!!! Ty…
– Aha… – mruknela do siebie Kryska, nasluchujac z góry. – Czyli wszystko w porzadku.
Usmiechnela sie i ruszyla w strone ognisk. Tymczasem klótnia pod wzgórzem przybrala na sile. Rozjuszona Józefina poprawila okulary, które jakims cudem przetrwaly jazde na dól, rozczapierzyla palce i zaszarzowala na Plaweckiego z paznokciami, z mocnym postanowieniem wydrapania mu oczu. Gdy chwycil ja za rece i przytrzymal, zrobila uzytek z nóg. Z trudem unikal kopniec. Pustólecka wierzgala, niczym wsciekly mul, otoczony rojem gzów. Unikajac kopniec, rozluznil uscisk i Józefina natychmiast to wykorzystala. Uwolnila blyskawicznie reke i trzasnela go w twarz. Zareagowal zupelnie odruchowo. Oddal jej policzek tak szybko, ze oba uderzenia zabrzmialy jak jedno. Zawyla wsciekle. Zamierzyla sie na niego ponownie i zamarla. Plawecki z opadnieta szczeka, gapil sie na cos, za jej plecami. Zerknela w tyl. Za nia, w ciemnosci, widnial malenki, lsniacy zielonkawym swiatlem punkcik. Spojrzeli jeszcze raz na siebie i razem ruszyli w tamtym kierunku.
Na malutkiej polance miedzy paprociami, rosla jedna, wyrózniajaca sie grubsza lodyga, o misternych lisciach. Na jej czubku pulsowal zielonkawym blaskiem dziwnego ksztaltu kwiat. Plaweckiemu wydalo sie przez chwile, ze lekko drzy.
– Kwiat paproci… – wyszeptal. – Znalezlismy Kwiat paproci!
Obojgu w tej samej chwili przyszla do glowy tylko jedna mysl. Spojrzeli na siebie i bez slowa rzucili sie na kolana, rozgrzebujac ziemie wokól paproci. Ryli w ziemi, nie zwazajac na nic. Ani na ból polamanych paznokci, ani ból poranionych dlugim upadkiem cial. Ksiezyc ulokowal sie niemal dokladnie nad nimi i oswietlal ich nagie ciala.
Kopali dlugo. Gdy w koncu wydobyli Korzen, az westchneli z podziwu. Korzen byl dlugi i gruby, jak kisc doroslego mezczyzny. Kiedy czyscili go z ziemi, spostrzegli, ze swieci slabym, purpurowym swiatlem. Ale niemal natychmiast ziemia sama z niego opadla. Co wiecej, Plawecki trzymajac go zauwazyl, ze Korzen lekko drzy w jego rece. A gdy w skupieniu i ciszy ogladali go na wszystkie strony, okazalo sie tez ze Korzen wydaje z siebie przeciagly, ledwo slyszalny, dzwiek. Przypominal on jakas dziwna muzyke, a raczej piesn. A ksztalt Korzenia…
– Ten stary dziad mial racje! – stwierdzila Józefina. – On faktycznie wyglada jak kutas!
Plawecki zerknal na nia katem oka. Wygladala bardzo kuszaco, gdy tak nachylala sie nad korzeniem. Piersi kolysaly jej sie w taki sposób, ze nawet umarlego poderwaly by do zycia. Podniecenie zaczelo w nim gwaltownie narastac. Podczas tej wariackiej jazdy w dól, czlonek mu troche opadl, ale teraz ponownie zaczal sie dopominac o swoje. Wciaz byl niezaspokojony. Wyraznie czul fale goraca wedrujaca mu po ciele. I chyba… Tak! To trzymany Korzen tak promieniowal cieplem. Mimo podniecenia, nie mógl sie jednak powstrzymac od zlosliwosci.
– O tak, na kutasach to ty sie znasz! – mruknal. – Z tego co zauwazylem, mialas ich dzisiaj niemalo…
Pustólecka drgnela. Juz dobra chwile obserwowala, jak Plaweckiemu dzwiga sie meskosc i jakim lakomym wzrokiem ja obserwuje. Tam, na górze, byl w niej tylko przez krótka chwile, ale to wystarczylo, aby doprowadzic ja do szalenstwa. A teraz, gdy ochlonela po tej nieoczekiwanej podrózy w dól, podniecenie zaczelo narastac w niej w szalonym tempie. Wyraznie czula cieplo bijace jej z krocza. I od Korzenia, który trzymal Plawecki.
– W przeciwienstwie do ciebie, wlasciciele tamtych kutasów znali sie na rzeczy! – wypalila.
Dlaczego to powiedziala?! Nie miala pojecia. Widok jego i jego sterczacej zachlannie meskosci podniecal ja niesamowicie. Pragnela jak nigdy, aby znowu w nia wszedl, tak jak tam, na górze i bral bez konca.
Plawecki tymczasem przesunal wibrujacym Korzeniem po piersiach Józefiny. Az zadygotala pod tym dotykiem. Takiego uczucia jeszcze nie znala.
– Pierdolac ciebie, nie trzeba byc jakims wielkim specjalista – mruknal.
Dlaczego tak powiedzial?! Nigdy nie bywal taki wulgarny. Czy to przez pelnie? A moze… Moze to wina Korzenia? Moze to Korzen obudzil w nim takie prymitywne instynkty? Podniósl go do oczu i obejrzal dokladnie. Nie zauwazyl nic ponad to, co odkryli juz wczesniej. Spojrzal na Pustólecka i znowu dotknal jej Korzeniem. Sapnela z wrazenia. Przejechal Korzeniem po jej udach. Zajeczala, opadla w tyl i odruchowo rozchylila nogi.
– Widzisz? Wystarczy kawal zielska, abys sie rozkraczyla!
Nie odpowiedziala. Jedyne, czego teraz pragnela, to zeby wlozyl te wibrujaca rozkosznie rzecz w jej wnetrze. Plawecki przesunal jeszcze Korzeniem tam i z powrotem i wsunal powoli w Józefine. Zaskomlila przerazliwie. Wbil mocniej i zaczal ja brutalnie masturbowac. Józefina jeczac i wyjac, wila sie na ziemi. Nagle przestal i wyjal z niej Korzen. Jego uwage zwrócila pewna rzecz. Wszystkie rany i skaleczenia, jakie odniósl staczajac sie na dól, zniknely bez sladu! Na skórze nie bylo nawet najmniejszych zadrapan, czy blizn. Spojrzal na Pustólecka. Jej rany równiez zniknely bez sladu. Jednak, nim zdazyl ja o tym poinformowac, zostal zaatakowany przez szalejaca furie.
– Ty skurwysynu jebany! Jak smiesz przerywac w takim momencie?!
Trzasnela go w twarz. I to tak mocno, ze poczul w ustach smak krwi. Tak jak i poprzednio, zareagowal zupelnie instynktownie. Oddal policzek z takim rozmachem, az spadly jej sie okulary. Wrzasnela i zamierzyla sie na niego ponownie. Chwycil ja w ramiona, unieruchamiajac i nie wypuszczajac przez caly czas Korzenia z reki. Próbowala poczatkowo sie wyrwac, ale zmiekla. Bliskosc ich cial podzialala na nich w jedyny mozliwy sposób. Patrzyli sobie przez chwile w oczy, a potem rzucili sie na siebie, niczym para oszalalych z pozadania zwierzat.
*
Stracili cierpliwosc. Czekali juz tutaj tak dlugo, a umówiony sygnal nie nadchodzil. Wrzaski i jeki od strony ognisk, które jeszcze niedawno przybraly na sile, teraz ucichly. Zwlekali jeszcze troche, az w koncu ich prowodyr, chudy, wysoki rudzielec, o waskich ustach, przecietych w poprzek biala krecha blizny, zamknal samochód. Dal im znak i ostroznie zaczeli sie skradac w strone ognisk.
*
Przytuleni do siebie wracali powoli na szczyt wzgórza. Zmeczeni, zaspokojeni, szczesliwi.
Pustólecka szla, uwieszona na Plaweckim, z Kwiatem we wlosach, z rozanielonym wyrazem twarzy. Co chwile zerkala na mezczyzne, to znowu tracala zaczepnie jego dyndajaca meskosc.
Plawecki szedl zadowolony, tulac do boku Józefine, w d**giej rece trzymajac Korzen. Wreszcie sobie uzyl jak nalezy! Jego czlonek przestal sterczec jak glupi, i mial tylko nadzieje, ze to efekt zaspokojenia, a nie tego, ze specyfik Borowikowej przestal dzialac. Nie podejrzewal siebie nawet o takie wyczyny. Sadzil, ze to znowu wplyw Korzenia tak na niego podzialal. Wyobracal Józefine na wszystkie strony. Szczytowal trzy razy, za kazdym razem w innym miejscu. Wspomagal sie tez chwilami Korzeniem. Dziurawiona z dwóch stron kobieta dala mu sie porzadnie we znaki. Piekly go przez pewien czas zadrapania na plecach i ramionach, dopóki sie nie zagoily, w iscie expresowym tempie. Nawet nie wyobrazal sobie, ze Pustólecka jest tak bardzo drapiezna i niezaspokojona kochanka. Koncert wrzasku jaki dala, musial byc slyszalny bardzo daleko.
W glowie huczalo mu tysiac mysli naraz. Józefina byla bez watpienia bardzo atrakcyjna kobieta, pomijajac juz urodzenie i majatek. W seksie drapiezna, wyuzdana i zachlanna, zachwycilaby kazdego mezczyzne. Jedyna jej wada byl paskudny i zlosliwy charakter. Czasami naprawde nie sposób bylo z nia wytrzymac. Poza tymi chwilami wydawala sie wspaniala kobieta, ale niestety, tych chwil bylo jak na lekarstwo. Moze gdyby sie zmienila? Moze wtedy móglby sie w niej zakochac? Niemniej, w jego myslach wciaz goscila Hanka.
Mimo mlodego wieku, pod wieloma wzgledami przewyzszala Józefine. Uroda, inteligencja i niezwykla przenikliwoscia. A w seksie… Cóz, dawala wszystko, o czym mezczyzna mógl tylko zamarzyc. Braklo jej jedynie drapieznosci Pustóleckiej, ale to bylo do zaakceptowania. W koncu taka nieustanna zachlannosc bylaby na dluzsza mete bardzo meczaca. To wlasnie Hanka, a nie Józefina, byla kobieta, o jakiej zawsze marzyl. Coraz czesciej przylapywal sie na tym, ze nieustannie o niej mysli. Tam na górze, szukajac okazji do seksu, podswiadomie stale sie za nia rozgladal. Nie wiedzial kiedy i jak to sie stalo, ale byl juz w Hance zakochany po uszy. I wiedzial tez, ze i ona kocha jego.
Westchnal i przyspieszyl kroku. Musial koniecznie pomówic z Hanka i zdecydowac, co robic dalej. Wielkie plany o polaczeniu majatków i ozenku z Józefina, staly sie raptem odlegle i bardzo niewazne.
Weszli na wzgórze. Juz z daleka zobaczyli ogien. Wygaszono wszystkie ogniska, poza jednym, rozpalonym teraz do ogromnych rozmiarów. Zebrali sie tam chyba wszyscy uczestnicy zabawy. W duzej wiekszosci jeszcze nadzy, rozmawiali, spiewali i tanczyli, chociaz nikt im nie przygrywal. Czesc uczestników zabawy zebrala sie przy stole z jadlem i oczyszczala go w blyskawicznym tempie.
Mijajac tych zarloków, Plawecki zauwazyl znajomego mu grubasa. Lezal nago pod jedna z beczek, chrapiac niemilosiernie, a brzuch mial dwa razy wiekszy, niz przedtem. Przy nim, z glowami wspartymi na jego brzuchu, lezaly zwiniete w klebek, dwie nagie dziewczyny. Jedna z nich trzymala jeszcze w garsci jego czlonek. Obie spaly slodko, nic sobie nie robiac z chrapania. Plawecki az zaklal z podziwu. On musial lazic po wzgórzu przez pól nocy zeby sobie cos znalezc, a ten tu nawet nie musial ruszac sie z miejsca.
Pociagnal Pustólecka za soba w strone ogniska. Po drodze rozgladal sie za Hanka. Nigdzie jednak nie mógl jej zauwazyc. Zauwazyl natomiast Kube i Borowikowa. Byli juz czesciowo ubrani. Machnal reka. Tamci ruszyli im naprzeciw.
– Wreszcie jestescie – zagaila Borowikowa. – Juz mielismy was szukac.
– Mielismy maly… eee… wypadek… – Plawecki nie wiedzial, jak im wyjasnic, co zaszlo.
– Wiemy, Kryska nam powiedziala – w oczach Kuby lsnily diabelskie ogniki.
Kryska! Kompletnie zapomnial o Krysce! Poczerwienial jak burak. Widzial mimo mroku, ze Pustólecka ma sie niewiele lepiej. Jednak to ona szybciej sie pozbierala.
– Patrzcie za to, co mamy! – wyciagnela tkwiacy we wlosach Kwiat.
– Kwiat paproci! – westchnal Kuba z podziwem. – Znalezliscie Kwiat paproci!
Borowikowa nie powiedziala nic. Przewiercila tylko dziwnym spojrzeniem Józefine.
– Nie tylko Kwiat – oznajmil dumnie Plawecki. – Mamy jeszcze to!
Uniósl w góre Korzen, a Józefina wsunela Kwiat za ucho i przytulila sie do niego, patrzac zwyciesko. W tym momencie ksiezyc wyszedl zza chmur i oswietlil ich nagie ciala, odbijajac sie w Korzeniu. Wywarlo to o wiele wieksze wrazenie. Kubie opadla szczeka, a Borowikowa otworzyla szeroko oczy.
– Korzen… – wyszeptala naboznie. – Korzen paproci… A wiec to juz…?!
Ognisko nieoczekiwanie eksplodowalo tysiacami odcieni swiatla i ognia. Przerazliwy huk ogluszyl ich, a w twarze uderzyl podmuch, goracy jak samo pieklo i równie cuchnacy. Plawecki poczul jak leci gdzies w tyl, nie wypuszczajac z rak Józefiny i Korzenia, który nagle zaczal palic jego dlon lodowatym ogniem. Uderzyl o cos glowa i zapadl w ciemnosc.
KONIEC AKTU PIERWSZEGO
MALE PODSUMOWANIE
Akt Pierwszy za nami. Jestescie tu jeszcze? Nie usneliscie? Nie uciekliscie? To i dobrze. To teraz bedziecie mieli na to okazje. Powaga!
Nie, zebym próbowal Was zniechecic. Do tej pory bylo lekko, latwo i przyjemnie. Ale teraz beztroska zabawa sie konczy. W Akcie d**gim zaczyna sie prawdziwa walka o zycie naszych bohaterów. Poza tym d**gi jest kilka razy dluzszy od Pierwszego. Sporo jest w nim opisów, scen, czy dialogów, które co poniektórzy moga uznac za nudne. Ale tak to juz jest z ksiazkami.
Przede wszystkim bedzie odrobina historii. Znaczy, nawiazan historycznych. Malo znaczacych, ale zawsze. Kolejne moje smaczki, ubarwiajace te wypociny.
Bedzie takze wiecej akcji. Bitwy, pojedynki, krwawe rzezie, jeszcze krwawsze tortury… O tak, bardzo krwawe. Z tego tez powodu, do czytania Aktu d**giego nalezy, oprócz poduszki, zaopatrzyc sie w wiaderko, albo tez w miednice. W razie, gdyby komus zrobilo sie niedobrze…
Beda tez nowe milosci, nienawisci, intrygi, czary przepotezne, smoki ogniem zionace… A nie, wróc! Smoków nie bedzie, zagalopowalem sie. Ale cala reszta jak najbardziej. “Momenty” tez beda, nie martwcie sie. Chociaz niektóre sceny nie wszystkim moga przypasc do gustu… Dojda tez oczywiscie nowi bohaterowie, ale Dramatis Personae nie bede podawal. Albo raczej podam na koncu aktu. Sama lista pewnych osób zdradzilaby zbyt duzo fabuly.
To juz Was dalej nie zanudzam. Zapraszam do dalszej lektury wszystkich tych, którzy jeszcze nie odpadli.
C.D. wkrótce.